Kolejny, czwarty dzień naszej wycieczki po Paryżu zaczęliśmy od Łuku Tryumfalnego, którego budowę rozpoczął Napoleon Bonaparte. Wzorując się na rzymskich wodzach chciał upamiętnić zarówno poległych żołnierzy w czasie Rewolucji Francuskiej jak i tych w czasie wypraw podboju Europy na początku XIX wieku zwane jako podboje napoleońskie. Porażki Napoleona nie zniweczyły dzieła przez niego zapoczątkowanego. Wspomniany Łuk Tryumfalny był budowany przez jego następców. Obejrzawszy Łuk Tryumfalny z okna autobusu wjechaliśmy na słynną Avenue des Champs -Elysees nazywane Aleją Pól Elizejskich. To tu na Polach Elizejskich odbywa się corocznie 14 lipca defilada wojskowa, tutaj też jest meta wyścigu Tour de France. Zwiedzaliśmy tę część słuchając piosenki Les Champs Elysees Joe Dassin https://youtu.be/bb-DKKRN4o8?si=kWDnrRQsUFNa1o4Tczy
Na końcu Alei Pól Elizejskich znajduje się obelisk podarowany Francuzom przez Egipcjan. Nie można nie dostrzec pięknej fontanny czterech rzek. Aleję Pól Elizejskich wieńczy Placu Zgody, który jest ważnym miejsca w historii Francji. To tu bowiem król Ludwig XVI wraz ze swoją żoną Marią Antoniną został zgilotynowany.
Kiedy spojrzymy na prawo w oddali wyłania się kościół katolicki zbudowany w XIX w. w duchu klasycystycznym. Znamienne jest to, że jest to kościół katolicki pod wezwaniem Mari Magdaleny, na którym nie ma krzyża. W tym kościele odbyły się msze pogrzebowe za dusze Adama Mickiewicza i Fryderyka Chopina. Następnie udaliśmy się na Plac Vondome. Historia tego Planu skrywa kilka mrocznych historii. To na tym placu znajduje się hotel Ritz, w którym księżna Diana spędziła ostatnią noc z Al-Fayedem tuż przed tragiczną śmiercią. Tu też wg legendy Ernest Hemingway poprosił kelnera, aby przygotował mu drinka, po wypiciu którego żona Mery nie wyczuje, że pisarz zażywał alkohol. Nazwa tego drinku to „krwawa Mery”! Na tym placu mieszkał nasz kompozytor Fryderyk Chopin. Ostatnia rzecz nie mniej ważna! Kształt tego placu posłużył Coco Chanel do wypuszczenia linii perfum, którego flakonik kształtem przypomina właśnie plac Vendome. Cechą charakterystyczną tego flakonika jest to, że u podstawy w kształcie prostokąta ma ścięte cztery rogi. Zaciągnięta na maszcie trójkolorowa flaga francuska w istocie oddaje ducha tego państwa. Kolor biały symbolizuje monarchię, natomiast kolor niebieski i czerwony to kolory Paryża.
Opuściwszy Plac Vendome natknęliśmy się na Operę, którą zaprojektował Charles Garnier. To w tej operze zamieszkuje upiór. Jest to historia Eryka, zdeformowanego fizycznie genialnego kompozytora, żyjącego w piwnicach Opery Paryskiej, którego łączy dziwny i tajemniczy związek z młodą solistką opery, Christine. Opera została wybudowana w okresie wielkiej przebudowy Paryża. Operę te wizytował sam Hitler.
Kolejny punk naszego zwiedzania nie mógł być pominięty. Na naszej trasie wyłoniła się niczym Feniks z popiołu okazała Galeria Lafayette. Udaliśmy się do jej wnętrza, aby ruchomymi schodami udać się na sam szczyt i popatrzeć na panoramę Paryża. Pech chciał, że w tym dniu wylewano wodę pod lodowisko i taras widokowy był niedostępny. Zadowoliliśmy zmysł wzroku ogromem blichtru w jego wnętrzu. Mając na uwadze interes rodziców naszych dzieci z jednej strony i widząc karty płatnicze w rękach niektórych starszych dziewczynek z drugiej strony, szybko wyprowadziliśmy dzieci z galerii, aby nie doprowadzić do wyczyszczenia kont rodziców. Uznałem, że po pierwszym wrażeniu uczniowie sami podejmą wysiłek przekonania rodziców na ponowny przyjazd do Paryża na zakupy, ale wówczas nie ja będę sprawcą bankructwa niektórych rodziców.
Następnie skierowaliśmy się na Nontmarte Wzgórze Męczenników okazałą świątynię katolicką, w której Najświętszy Sakrament jest wystawiony całodobowy. Piękno wnętrza kościoła jest niewysłowione. Proszę obejrzeć zdjęcia.
Po zwiedzaniu była czas na zakupy. Rzuciliśmy się na nie. W porywie szaleństwa kupiłem ciasteczka francuskie tzw. Makaroniki. Dla ciekawostki 1 ciastko kosztuje 2 euro. Smaki owocowe najróżniejszych maści, karmelowe czekoladowe, pistacjowe, kawowe i Bóg sam raczy wiedzieć jakie jeszcze? Mój aparat smakowy nie potrafi ich definiować. Zrobiłem zapas. Zamierzam się nimi delektować w okresie długich jesiennych wieczorów przy herbatce.
W drodze do restauracji na obiadokolację przeszliśmy sobie przez Plac Pigalle, który rozsławił Hans Klose słowami: „Najlepsze kasztany są na Placu Pigalle”. Dzisiaj już nie ma kasztanów. Dane nam było zawiesić oko na równie słynnym młynie „Moulin Rouge” – słynny paryskim kabarecie.
Klimat Paryża - miasta miłości i zakochanych - tak bardzo mi się udzielił, że w porywie uniesienia i zapomnienia zaśpiewałem głośno w paryskim metrze piosenkę Eugeniusza Bodo pt. „Umówiłem się z nią na dziewiątą” . Dzisiaj mogę powiedzieć że śpiewałem w metrze i w swetrze! w Paryżu. Połaskotawszy swoją próżności poczułem się przez chwilę, jak najbardziej w subiektywnym ujęciu, częścią Bohemy paryskiej.
Bohaterem dnia dzisiejszego był pan Andrzej – nasz pilot. Kiedy jedna z uczennic zostawiła czapkę w wagonie metra i w żaden sposób nie chciała się pogodzić z myślą jej wiecznej utraty mówiąc, że „była bardzo droga”, pan Andrzej niczym Lancelot - odpowiednik Jamesa Bonda w jednej sekundzie wskoczył do wagonu, w tej samej sekundzie złapał czapkę a następnie wybiegł z wagonu trzymając trofeum w swojej dłoni. Otrzymał gromkie brawa za swój wyczyn i nieopisaną radość wyrzeźbioną na twarzy dziecka. Tak upłynął nam poranek i dzień czwarty.
Dzień piąty naszej wycieczki rozpoczął się od porannej pobudki, bowiem o godzinie 9:00 mieliśmy być w Disneyland, który oddalony jest od naszego hotelu blisko 50 km. W autokarze nie wyczuwało się ekscytacji, raczej zmęczenia. Było, nie było, uczniowie każdego poprzedniego dnia pokonywali około 12 km pieszo. Ponadto, chociaż obowiązywał cisza od 23:00, w praktyce u pojedynczych osób była ona przesuwana do 1:00, a nawet 1:30 w nocy. Zatem, kiedy ruszyliśmy w kierunku Disneylandu, co niektórzy zdani na objęcia Morfeusza pogrążeni byli w głębokim śnie. Tylko młodsi przedstawiciele naszej szkolnej wycieczki nie przejawiali zmęczenia. Można przypuszczać, że zapewniali sobie odpowiednią ilość snu, czego nie można powiedzieć o ich starszych koleżankach
i kolegach. Dotarłszy do Disneylandy szybko opuściliśmy autokar, który wracał do hotelu. Rzecz w tym, że kierowcy musieli zapewnić sobie 9 godzinny odpoczynek przed wyruszeniem w drogę powrotną do Polski. Kiedy autokar znajdował się na rondzie, jedna z uczennic ze łzami w oczach mówi, że zostawiła swój telefon w autokarze. Pan Andrzej – nasz pilot nim zdołał wykręcić numer telefonu do kierowcy, autokar zniknął z pola widzenie. Zawrócenie pojazdu było niemożliwe. Trzeba było wytrzymać cały dzień bez telefonu, o zgrozo! Kiedy przekroczyliśmy bramę wrażenie nie do opisania! Powiedzieć, że się jest w bajce, tak naprawdę nic nie powiedzieć! Nie sposób wymienić ilości atrakcji będących w ofercie. Każdy dziecko będzie miało swoje własne wspomnienie, ponieważ każdy korzystał z wybranej dla siebie atrakcji. Nie sposób było „zaliczyć” wszystkie atrakcje. Zakładam, że gdyby się chciało skorzystać z każdej z nich, pewnie trzeba by zaplanować pobyt kilkudniowy. Stąd opowiem o swoich subiektywnych wrażeniach. Po pierwsze, rozległy teren nie ułatwiał rozeznania się w nim. Wiedziony ślepym przeczuciem szedłem alejkami, które nie wiedząc kiedy zaprowadziły mnie do AVENGERsów. Tak naprawdę nie wiedziałem co to? Jedyne skojarzenie jakie miałem to znaczenie słowa mściciele, które jest tłumaczenie słowa z angielskiego. Stojąc w kolejce, notabene 40 minut, pełen nieświadomości prowadzony byłem jak na rzeź. Bowiem w swojej naiwności wyobrażałem sobie, że będę uczestniczył w jakiejś wizualizacja typowej dla Disnaylandu walki dobra ze złem. Kiedy dotarłem do bramki podjechały pojazdy w bajkowej scenerii. Pomyślałem, że kiedy wsiądę, ów bajkowy wehikuł podwiezie mnie do głównej scenerii, gdzie będę oglądał to, co w swojej głowie sobie założyłem. Wsiadłszy do pojazdy niemalże natychmiast z góry, niczym uprząż dla konia, opuściły się metalowe zabezpieczenia. Przeszył mnie po raz pierwszy strach! W głowie zadałem sobie pytanie czy, aby ja jestem świadom tego, co się za chwilę ma wydarzyć? Pierwszy niepokój szybko został zażegnany, kiedy bajeczny pojazd w wolnym tempie przewiózł mnie do całkowicie zaciemnionej scenerii. Pomyślałem sobie: jest dobrze! Zapewne za chwilę będę oglądał typową dla Disneylandu walkę dobra ze złem w bajecznej scenerii. Nim zdążyłem mojej myśli nadać ostateczny i całkowity kształt znalazłem się na innej planecie wciśnięty w fotel wehikułu. Pomimo bajecznej otoczki, ten pojazd wydał mi się moim największym wrogiem, przenosił mnie w nieznane mi miejsce z tak ogromną siłą, że nie potrafiłem złapać oddechu. W pierwszej chwili byłem przekonany że to jakaś awaria. Zdałem też sobie sprawę, że byłem do góry nogami. Nawet oczu nie otwierałem ponieważ bałem się zderzenia z rzeczywistością. Wolałem trwać w rzeczywistości mentalnej bardziej niż realnej. Zdawszy sobie sprawę w co się wpakowałem, że jest to jednak atrakcja, postanowiłem siłą woli otworzy oczy i zderzyć się z rzeczywistością, która mnie otacza aniżeli projektować ją i trwać w nieświadomości. Kiedy otworzyłem oczy widziałem ciemność nad sobą i pod sobą. Z ciemności wyłaniały światełka przypominające gwiazdy. Nie sposób było umieścić się przestrzennie, ponieważ prędkości i siły, którym poddany był pojazd, sprawiały wrażenie, że człowiek przemieszcza się z prędkością światła pokonując odległości niebotyczne w bardzo krótkim okresie czasu. Oczywiście to porównanie do prędkości światła jest subiektywne, ponieważ tak naprawdę nigdy nie przemieszczałem się z taką prędkością, stąd nie wiem. jak to jest. Zanim zdołałem zebrać myśli i zachować odrobiny racjonalności podróż dobiegła końca. Trwała około 5 minut. Kiedy opuszczałem wehikuł ponownie mentalnie byłem w innej rzeczywistości. Potrzebowałem czasu, aby dojść do siebie w dosłownym tego znaczeniu.
Wielka atrakcją tego dnia była parada postaci bajek Disneylandu, którego korowód ciągnął się ulicami Disneylandu. Widowisko wspaniałe!
Miejsce to jest cudowne! Zaplanowany każdy szczegół w połączeni z innymi jego elementami tworzy wielobarwną, życzliwą, bajeczną atmosferę. Każdy z nas i mały i duży nie przejdzie tu obojętnie, bowiem każdemu z nas przywołają się wspomnienia z młodości tej bardziej lub mniej odleglej, które przenoszą w cudowny świat, trochę już zapomniany.
Zmęczeni, ale rozpromienieni i pod wielkim wrażeniem wsiedliśmy do autokaru, który około godziny 20:15 ruszył w drogę powrotną do Polski. Dzień musiał odcisnąć piętno zmęczenia. Po raz pierwszy nie trzeba było uczniom przypominać, żeby pochowali telefony. Cisza nocna zaczęła się około 22:00. Uczniowie zmęczeni, spali twardym snem do rana. Nie było nawet potrzeby zatrzymywać się na toaletę. Pierwsze przebudzenie było praktycznie po przekroczeniu granicy, kiedy byliśmy w Polsce.
Tak minął nam dzień piąty.